Dzisiaj tak jak obiecywałam czeka na nas recenzja zapierającej dech w piersi książki o honorze, miłości, poświęceniu i walce o wolność.
Moja ocena- 11/10
Książka ma 507 stron.
Wydawnictwo Akurat.
Kiedyś imperium było u władzy Scholarów, jednak podstępni i okrutni Wojanie odebrali im wszystko. Tacy jak oni są spychani na margines. Prześladowani, inwigilowani, bez prawa do nauki czytania czy pisania. Jedną z nich jest młoda Laia. Po straszliwym incydencie gdzie zabrano jej brata, młoda dziewczyna postanawia wstąpić w szeregi buntowników, którzy są jedyną deską ratunku dla niego. Aby go uratować Laia musi udać się do Akademi, która szkoli największych żołnierzy i zabójców Imperium. Jednym z żołnierzy jest nas drugi główny bohater i narrator- Elias. Porzucony przez własną matkę na pustyni Elias wychowywał się z Plemieńcami, czyli kolejną kastą w tym Imperium. Zamiast nienawiści i cierpienia nauczyli go miłości i zaufania. Przed chłopakiem stoi świetlana przyszłość, jednak w jego sercu narastają wątpliwości, czy rzeczywiście przez całe życie chce odgrywać rolę bezwzględnego egzekutora. Ogarnięty wątpliwościami spotyka Laie. Czy ich spotkanie coś zmieni w świecie w którym żyją? Czy w końcu będą wolni?
Nie umiem o tej książce pisać. Przepisuję w kółko to samo, ponieważ chciałabym, aby każdy, dosłownie każdy to przeczytał. Tak jak widać wyżej, nie ma jednego głównego narratora, a są dwa. Chłopak i dziewczyna, Wojanin i Scholarka. Czytając tą powieść nie można się oderwać. Często tak mówię, ale tutaj w moim przypadku naprawdę tak się działo. Książka była tak niesamowita, że nie skończyłam dopóki nie zasypiałam, albo musiałam już wysiadać na swoim przystanku. To, że jest tu dwójka narratorów działa na korzyść tego tytułu. Pierwszy rozdział należy do Lai, drugi do Eliasa, trzeci do Lai, czwarty do Eliasa i tak ciągle do końca. Gdy skończy się np. Eliasa, nie możemy się doczekać co będzie dalej, bo skończyło się w takim miejscu, w którym się nie kończy (czyli w miejscu, gdzie akcja sięga zenitu). I musimy przeczytać rozdział Lai. W połowie rozdziału dziewczyny zapominamy o Eliasie i brniemy dalej, aż w mgnieniu oka kończy się i zaczynając chłopaka nie możemy się doczekać Lai. I tak na okrągło. Czyli tak naprawdę akcja ciągle wzrasta i ani na chwilę emocje nie opadają. Jednak w cale nie kłamię, naprawdę. Może się to wydawać trochę oszukane, ale w cale takie nie jest. Nigdy nie czytałam czegoś takiego. Każdy ma taką rzecz na której widok cieszy się tak, że łzy płyną po policzkach. Czy to nowy sezon ukochanego serialu, czy nowa piosenka ukochanego wykonawcy. U mnie taką rzeczą jest na pewno "Imperium ognia". Na tej książce według mnie nie da się nie płakać. Są tam tak smutne, okrutne i przytłaczające rzeczy, że łzy same leją się z naszych oczu. Więc tym dla mnie jest "Ember in the Ashes". Nawet Elias stał sie kimś bliskim dla mojego serca. Jednak nie nazwę go moim mężem, ponieważ czuję się jakbym go wtedy nie szanowała, jakbym nie wiedziała ile cierpienia zniósł. I wiem, że to tylko głupia książka i głupia postać jednak nie umiałabym tak powiedzieć. Bo przecież całą powieść widzimy jego starania, aby podążać do celu. Ku wolności.
Marta